Niedawno na moich zajęciach
kinowych próbowałam odpowiedzieć, dlaczego właśnie Ostatnie tango w Paryżu jest moim ulubionym ze wszystkich filmów,
jakie widziałam do tej pory. Wydaje mi się, że nie powiedziałam wtedy
wszystkiego, co mogłam, co wiedziałam i co myślałam. Niniejszym więc spróbuję
to uzupełnić.
Dobrych kilka lat temu
postanowiłam pójść do kina wraz z początkiem nowego roku akademickiego. Odkryłam wtedy, że małe wrocławskie kina
przestały istnieć, połączyły się w jedno – DCF (który teraz jest moim ukochanym
kinem). Nie powiem, żeby wtedy mi się to spodobało, jakkolwiek w małym kinie we
Wrocławiu, póki istniały, byłam tylko raz, to jednak nie podobał mi się pomysł,
żeby pójść do multipleksu, bo tak wtedy myślałam o kinach kilkusalowych –
bardzo błędnie! Ale o tym innym razem. Wybór padł na dzieło Bernarda
Bertolucciego z 1972 roku.
Potrafię sobie łatwo przypomnieć
tytuł dowolnego filmu, w którym nie ma scen erotycznych. Jeszcze łatwiej
wymienię tytuł dowolnego filmu nie-erotycznego, w którym sceny są podane o
wiele bardziej wprost niż w Ostatnim
tangu… W obecnym zalewie pozycji erotycznych – książkowych i filmowych –
film Bertolucciego mógłby zniknąć jako nieprzydatny, nieinteresujący zabytek.
Nie da się ukryć, że zabytkiem jest. Mogłabym walczyć jak młoda lwica, że nie,
że wciąż jest filmem lubianym, popularnym i tak dalej, ale wiem, że to
nieprawda. Pewna jest inna rzecz: mimo wszystko wciąż jest filmem ważnym.
Teraz, z perspektywy czasu, jesteśmy w stanie zobaczyć to jeszcze lepiej niż
kiedy wchodził do kin.
„Przełom
w filmie wreszcie nastąpił. Bertolucci i Brando odmienili oblicze jednej z
dziedzin sztuki” pisała Pauline Kael, która była jednym z
najważniejszych krytyków filmowych w historii. No cóż, nie do końca stało się
tak, jak przewidziała. Film rzeczywiście zachęcił innych twórców do większej
odwagi, ale nie był początkiem mody na artystyczne kino erotyczne. O ile więc Ostatnie tango… pod pewnymi względami
jest kinem nowatorskim, o tyle nie jest początkiem żadnego gatunku.
Marlon Brando i Bernardo Bertolucci |
Bertolucci mówił, że film
ucieleśnia jego wizję seksu z nieznajomą kobietą, co kiedyś wyśnił lub
wymarzył. Przeniósł ją na ekran: Paul (Marlon Brando) przypadkiem chce wynająć
ten sam pokój, co Jeanne (Maria Schneider), w ten sposób zaczyna się między
nimi dziwaczny romans, w którym zasada jest jedna – nic, co dzieje się poza tym
pokojem ma się nie dostać do niego i odwrotnie, nic nie może się z niego
wydostać. Nie ma w nim imion, żadnych danych. Jest tylko dziwny seks, na którym
opiera się relacja.
Mimo to obie postacie mają
prawdziwe życie poza pokojem. Żona Paula właśnie popełniła samobójstwo, czego
ten nie może zrozumieć. Jeanne jest związana z młodym reżyserem nowofalowym,
który kręci film w gatunku cinema-verité, co Bertolucci fantastycznie
przedstawił, jednocześnie lekko i ciepło się z tego naśmiewając. Paul i Jeanne
miotają się, nie wiedzą, czego rzeczywiście chcą. Przeżywają bardzo silne
emocje, które odreagowują na spotkaniach. Właśnie o tym jest ten film – o
niemożliwości znalezienia się we własnym życiu. To, co dzieje się w pokoju jest
równie ważne, jak to, co dzieje się poza nim.
Siła scen erotycznych
filmu zestarzała się, teraz prawie w każdym filmie można zobaczyć nagość i seks
odgrywany tak, że wygląda, jakby aktorzy naprawdę go uprawiali (może nawet to
robią). Nie zestarzała się jednak moc słów wypowiadanych w czasie przynajmniej
jednej z nich, kiedy to Paul prosi Jeanne, żeby obcięła sobie paznokcie u rąk i
wsadziła mu palce. Pyta ją wtedy o możliwie najobrzydliwsze rzeczy. Chwilkę
wcześniej wyznała mu miłość. Tego typu scen – niekoniecznie związanych z seksem
– jest w filmie sporo, a największe wrażenie robi chyba monolog Paula
skierowany do jego, leżącej na katafalku, żony. I to właśnie jest jeden z
powodów, dla których kocham ten film.
Nie znoszę skaczącej
kamery, mam wrażenie, że całe mnóstwo dzisiejszych operatorów nie potrafi jej
położyć na statywie, a jeśli porusza się po torach, to owe tory są chyba na
polskich drogach. Więcej, jeszcze bym zniosła kamerę z ręki, ale ja mam
wrażenie, że dzisiaj trzęsie się statywem. To kolejny powód, dla którego
pokochałam Ostatnie tango… Kamera
przede wszystkim nie drży. Zdjęcia są wspaniałe i różnorodne, często bazują na
zbliżeniach, skupiając się na twarzach poszczególnych aktorów, a więc można
zobaczyć ich braki umiejętności: w tym przypadku brak braków. Jednym z
elementów filmu, które są dla mnie najważniejsze, jest scenografia – czy to ta
stworzona w studio, czy plenery. To też urzeka mnie w tym filmie: mój ukochany
Paryż i wspaniałe mieszkanie, w którym spotykają się Paul z Jeanne.
Można się domyślić, że film miał
problemy z cenzurą i domysł będzie prawidłowy. Reżyser i dwójka głównych
aktorów została postawiona przed sądem w Bolonii i skazana za rozpowszechnianie
pornografii. Bertolucci mówił, że z jednej strony czuł się jak bojownik, ale z
drugiej – człowiek drugiej kategorii, stracił bowiem na pewien czas prawo do
głosowania. W Stanach film został opatrzony znaczkiem „X”, co oznacza, że mogli
go oglądać tylko dorośli. Dopiero w 1997 roku kategorię zmieniono na „NC-17”
(pod żadnym pozorem przed 17. urodzinami). Co ciekawe, to to, że film był
nagradzany i nominowany zaraz po premierze, mimo kontrowersji: Marlon Brando miał
szanse na Oscara i nagrodę BAFTA jako najlepszy aktor, a Bernardo Bertolucci –
Oscara i Złoty Glob za reżyserię.
Nie sądzę, żeby udało mi się powyżej
wymienić wszystkie powody, dla których uważam ten film za mój ulubiony. Jest
też coś podskórnego, co sprawia, że z pewnymi rzeczami czujemy związek, a na
pytanie „dlaczego?” możemy dawać setne odpowiedzi, a nigdy tego czegoś nie
nazwiemy. Jestem przekonana, że w tym przypadku też tak jest. Scenografia i mój
ulubiony aktor to nie wszystko. On va danser le
dernier tango à Paris. Une fois, deux fois, plusieurs fois.
Ja jeszcze nie widziałam... Spodoba MI się?
OdpowiedzUsuńPo zastanowieniu stwierdzam, że... tak, jest na to duża szansa. Polecam Ci :)
OdpowiedzUsuńWstyd przyznać, ale filmu nie widziałam. Bardzo dużo o nim słyszałam, czytałam różne recenzje, ale jakoś okazji nie miałam, aby go zobaczyć. Ale obejrzę na pewno. Lubię kino, które jest trochę inne od typowej komercji (co sądzisz np. o Melancholii i filmach Larsa von Triera?) Pozdrawiam! http://wielopokoleniowo.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńNiestety, nie widziałam Melancholii, z filmów von Triera widziałam tylko Nimfomankę cz. I ze świetnym montażem i Szefa wszystkich szefów, ciekawie zrobiony film. Ostatnie tango... bardzo polecam.
UsuńMuszę się w końcu zmobilizować i gdzieś wynaleźć ten film i zobaczyć go :)
Usuń