środa, 24 czerwca 2015

Imię? O, Jezu Chryste!

Niedawno na moich zajęciach kinowych próbowałam odpowiedzieć, dlaczego właśnie Ostatnie tango w Paryżu jest moim ulubionym ze wszystkich filmów, jakie widziałam do tej pory. Wydaje mi się, że nie powiedziałam wtedy wszystkiego, co mogłam, co wiedziałam i co myślałam. Niniejszym więc spróbuję to uzupełnić.


Dobrych kilka lat temu postanowiłam pójść do kina wraz z początkiem nowego roku akademickiego.  Odkryłam wtedy, że małe wrocławskie kina przestały istnieć, połączyły się w jedno – DCF (który teraz jest moim ukochanym kinem). Nie powiem, żeby wtedy mi się to spodobało, jakkolwiek w małym kinie we Wrocławiu, póki istniały, byłam tylko raz, to jednak nie podobał mi się pomysł, żeby pójść do multipleksu, bo tak wtedy myślałam o kinach kilkusalowych – bardzo błędnie! Ale o tym innym razem. Wybór padł na dzieło Bernarda Bertolucciego z 1972 roku.

Potrafię sobie łatwo przypomnieć tytuł dowolnego filmu, w którym nie ma scen erotycznych. Jeszcze łatwiej wymienię tytuł dowolnego filmu nie-erotycznego, w którym sceny są podane o wiele bardziej wprost niż w Ostatnim tangu… W obecnym zalewie pozycji erotycznych – książkowych i filmowych – film Bertolucciego mógłby zniknąć jako nieprzydatny, nieinteresujący zabytek. Nie da się ukryć, że zabytkiem jest. Mogłabym walczyć jak młoda lwica, że nie, że wciąż jest filmem lubianym, popularnym i tak dalej, ale wiem, że to nieprawda. Pewna jest inna rzecz: mimo wszystko wciąż jest filmem ważnym. Teraz, z perspektywy czasu, jesteśmy w stanie zobaczyć to jeszcze lepiej niż kiedy wchodził do kin.

„Przełom w filmie wreszcie nastąpił. Bertolucci i Brando odmienili oblicze jednej z dziedzin sztuki” pisała Pauline Kael, która była jednym z najważniejszych krytyków filmowych w historii. No cóż, nie do końca stało się tak, jak przewidziała. Film rzeczywiście zachęcił innych twórców do większej odwagi, ale nie był początkiem mody na artystyczne kino erotyczne. O ile więc Ostatnie tango… pod pewnymi względami jest kinem nowatorskim, o tyle nie jest początkiem żadnego gatunku.

Marlon Brando i Bernardo Bertolucci
Bertolucci mówił, że film ucieleśnia jego wizję seksu z nieznajomą kobietą, co kiedyś wyśnił lub wymarzył. Przeniósł ją na ekran: Paul (Marlon Brando) przypadkiem chce wynająć ten sam pokój, co Jeanne (Maria Schneider), w ten sposób zaczyna się między nimi dziwaczny romans, w którym zasada jest jedna – nic, co dzieje się poza tym pokojem ma się nie dostać do niego i odwrotnie, nic nie może się z niego wydostać. Nie ma w nim imion, żadnych danych. Jest tylko dziwny seks, na którym opiera się relacja.

Mimo to obie postacie mają prawdziwe życie poza pokojem. Żona Paula właśnie popełniła samobójstwo, czego ten nie może zrozumieć. Jeanne jest związana z młodym reżyserem nowofalowym, który kręci film w gatunku cinema-verité, co Bertolucci fantastycznie przedstawił, jednocześnie lekko i ciepło się z tego naśmiewając. Paul i Jeanne miotają się, nie wiedzą, czego rzeczywiście chcą. Przeżywają bardzo silne emocje, które odreagowują na spotkaniach. Właśnie o tym jest ten film – o niemożliwości znalezienia się we własnym życiu. To, co dzieje się w pokoju jest równie ważne, jak to, co dzieje się poza nim.

Siła scen erotycznych filmu zestarzała się, teraz prawie w każdym filmie można zobaczyć nagość i seks odgrywany tak, że wygląda, jakby aktorzy naprawdę go uprawiali (może nawet to robią). Nie zestarzała się jednak moc słów wypowiadanych w czasie przynajmniej jednej z nich, kiedy to Paul prosi Jeanne, żeby obcięła sobie paznokcie u rąk i wsadziła mu palce. Pyta ją wtedy o możliwie najobrzydliwsze rzeczy. Chwilkę wcześniej wyznała mu miłość. Tego typu scen – niekoniecznie związanych z seksem – jest w filmie sporo, a największe wrażenie robi chyba monolog Paula skierowany do jego, leżącej na katafalku, żony. I to właśnie jest jeden z powodów, dla których kocham ten film.

Nie znoszę skaczącej kamery, mam wrażenie, że całe mnóstwo dzisiejszych operatorów nie potrafi jej położyć na statywie, a jeśli porusza się po torach, to owe tory są chyba na polskich drogach. Więcej, jeszcze bym zniosła kamerę z ręki, ale ja mam wrażenie, że dzisiaj trzęsie się statywem. To kolejny powód, dla którego pokochałam Ostatnie tango… Kamera przede wszystkim nie drży. Zdjęcia są wspaniałe i różnorodne, często bazują na zbliżeniach, skupiając się na twarzach poszczególnych aktorów, a więc można zobaczyć ich braki umiejętności: w tym przypadku brak braków. Jednym z elementów filmu, które są dla mnie najważniejsze, jest scenografia – czy to ta stworzona w studio, czy plenery. To też urzeka mnie w tym filmie: mój ukochany Paryż i wspaniałe mieszkanie, w którym spotykają się Paul z Jeanne.

Można się domyślić, że film miał problemy z cenzurą i domysł będzie prawidłowy. Reżyser i dwójka głównych aktorów została postawiona przed sądem w Bolonii i skazana za rozpowszechnianie pornografii. Bertolucci mówił, że z jednej strony czuł się jak bojownik, ale z drugiej – człowiek drugiej kategorii, stracił bowiem na pewien czas prawo do głosowania. W Stanach film został opatrzony znaczkiem „X”, co oznacza, że mogli go oglądać tylko dorośli. Dopiero w 1997 roku kategorię zmieniono na „NC-17” (pod żadnym pozorem przed 17. urodzinami). Co ciekawe, to to, że film był nagradzany i nominowany zaraz po premierze, mimo kontrowersji: Marlon Brando miał szanse na Oscara i nagrodę BAFTA jako najlepszy aktor, a Bernardo Bertolucci – Oscara i Złoty Glob za reżyserię.


Nie sądzę, żeby udało mi się powyżej wymienić wszystkie powody, dla których uważam ten film za mój ulubiony. Jest też coś podskórnego, co sprawia, że z pewnymi rzeczami czujemy związek, a na pytanie „dlaczego?” możemy dawać setne odpowiedzi, a nigdy tego czegoś nie nazwiemy. Jestem przekonana, że w tym przypadku też tak jest. Scenografia i mój ulubiony aktor to nie wszystko. On va danser le dernier tango à Paris. Une fois, deux fois, plusieurs fois.

5 komentarzy:

  1. Ja jeszcze nie widziałam... Spodoba MI się?

    OdpowiedzUsuń
  2. Po zastanowieniu stwierdzam, że... tak, jest na to duża szansa. Polecam Ci :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wstyd przyznać, ale filmu nie widziałam. Bardzo dużo o nim słyszałam, czytałam różne recenzje, ale jakoś okazji nie miałam, aby go zobaczyć. Ale obejrzę na pewno. Lubię kino, które jest trochę inne od typowej komercji (co sądzisz np. o Melancholii i filmach Larsa von Triera?) Pozdrawiam! http://wielopokoleniowo.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, nie widziałam Melancholii, z filmów von Triera widziałam tylko Nimfomankę cz. I ze świetnym montażem i Szefa wszystkich szefów, ciekawie zrobiony film. Ostatnie tango... bardzo polecam.

      Usuń
    2. Muszę się w końcu zmobilizować i gdzieś wynaleźć ten film i zobaczyć go :)

      Usuń