piątek, 12 czerwca 2015

Jeż bez kolców

Podchodziłam do Masłowskiej jak do jeża. Wydawało mi się, że ma kłujące kolce, którymi wywołuje skandale i w zasadzie o to chodzi w jej twórczości. Wiedziałam, że kiedyś musi nastąpić ta chwila, kiedy się zapoznam z jej twórczością, ale odwlekałam to w czasie najbardziej, jak tylko mogłam. W końcu dłużej się nie dało, znalazłam w bibliotece jej ostatnią książkę, Kochanie, zabiłam nasze koty, i postanowiłam wypożyczyć, pełna obaw, że absolutnie, pod żadnym pozorem, na pewno mi się nie spodoba.
No i nie miałam racji w najprzyjemniejszy chyba sposób, jaki może istnieć. Każdy lubi pozytywne rozczarowania, a właśnie to tym razem mnie czekało. Spodziewałam się szczeniackiego rzucania mięsem na każdej stronie bez celu i potrzeby, a dostałam dojrzałą książkę postmodernistyczną, przemyślaną, znakomicie napisaną i z ciekawym pomysłem. Znów styl tworzył książkę, a treść była mu podporządkowana, ile już recenzji napisałam książek, w których takie właśnie były proporcje? Chociaż widać to w tej książce dość jaskrawo, to jednak myślę, że nikt nie musi uciekać – nie ma strachu przed przegadaniem, treść jest równie interesująca, jak styl.
Jej uwaga wyraźnie wzbudziła jego podejrzliwość. 
– Dlaczego właściwie uważasz, że to zabawne?
– Mój bratanek, on też go uwielbia. A generalnie to… jak leci?
Gdzieś, najprawdopodobniej w Stanach Zjednoczonych, mieszkają dwie przyjaciółki – Farah i Joanne, czyli Fah i Jo. Są ludźmi swoich czasów, którzy rodzili się zawsze i zawsze rodzić będą, a wszystko w nich było i będzie inne, niezmienne jest to, że przynależą do momentu, w którym świat zastały. To czas kształtuje je, a nie one czas. Czytają Yogalife i ćwiczą jogę tylko dlatego, że jest to akurat w modzie. Masłowska doskonale zdaje sobie sprawę z tego, czym i jaki jest człowiek początku XXI wieku, pokazując go w całej rozciągłości i ze wszystkimi detalami, jednocześnie tworzy na niego zjadliwą satyrę. Może wynika to z jej zmęczenia jednakowością, zwłaszcza ludzi, którzy, chcąc się wyróżnić, idą w tę samą stronę, co wszyscy. Masłowska świetnie diagnozuje społeczeństwo, w którym żyje, nie jest to przy tym zbiorowy opis całej ludzkości, a jedynie pewnej jego części.
 Niemożliwością było, że Joanne to mówi! Tak jakby chciała dodać: „Och, ale co ty o tym możesz wiedzieć” albo „Od dziś będę używać tylko porównań albo odniesień do rzeczy, o których ty nie możesz mieć pojęcia” albo po prostu „Ale skąd miałabyś o tym wiedzieć, przecież ty nie… o spójrz tam!”, „Gdzie?”, „Za późno, Farah, za późno. A leciał śliczny ptaszek!”
Mimo tej jednakowości coś w człowieku musi pozostać osobne, czy to lubiane przez niego i dobre cechy czy złe – ja nigdy nie będę Tobą, a Farah nigdy nie będzie Jo. Ta druga znajdzie sobie faceta i będzie potrafiła się pobrudzić, uprawiać seks w kinie i po raz któryś mieć gdzieś zajęcia z jogi. Ta pierwsza zawsze będzie gruba i brzydka, z kiepską pracą i żelem przeciw bakteriom w torebce, a jedynym mężczyzną, który stanie na jej drodze okaże się przerażający chłopak z naprzeciwka, uzależniony od gier komputerowych i kompletnie niezwracający uwagi na wszystko, co się dookoła dzieje.

pobrany plik
Dorota Masłowska
Język książki jest przede wszystkim prawdziwy. Takim się posługujemy, tak konstruujemy zdania, Masłowska jedynie trochę to wyostrza w satyryczny sposób, ale to raczej pomaga w stworzeniu z książki jakby lustra, w którym możemy się przejrzeć. Część zdań się urywa, a inne są nieustającym bełkotem. Autorka potrafiła oddzielić język mówiony od pisanego i używać każdego z nich w odpowiednich partiach tekstu.

Bohaterowie także śpią i śnią. O oceanie i syrenach. Farah chce wyciągnąć korek z dna, żeby ocean przestał istnieć, w tym celu nurkuje i okazuje się, że jest w stanie wytrzymać pod wodą bardzo długo, może tam nawet rozmawiać z syreną. Mało jednak w opisach snu oniryzmu, choć ciężko mówić też o realizmie. Panuje raczej ciężka, przytłaczająca atmosfera. Syrena ma wielkie problemy ze skórą, włosami, ogonem, a winę za to ponosi działalność ludzka. Tekst jednak ani na moment nie przybiera tonu moralizatorskiego, co mogłoby książkę zgubić. Syrena jest chytra, skąpa, zupełnie antypatyczna, trudno życzyć jej dobrze.

Ostatecznie naprawdę dobrze bawiłam się przy czytaniu książki autorki, z którą nie chciałam mieć nic wspólnego. Interesujące jest to, jak wplotła samą siebie do fabuły, nie mogę więcej na ten temat powiedzieć, żeby nie odbierać czytelnikowi frajdy. Na pewno zrobię długą przerwę, nie wydaje mi się, żeby czytanie kilku książek Masłowskiej od razu po sobie było w moim przypadku dobrym pomysłem. To, że do niej wrócę, jest jednak pewne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz